Enjoy!!!
They can say anything they want
Cause they don’t know us...
Dwa tygodnie później...
Uśmiech.
Radość.
Szczęście.
Miłość.
Te wszystkie słowa mogły wypłynąć z ust Louisa tylko i wyłącznie dzięki pewnemu chłopakowi, w którym się zakochał i stracił dla niego głowę. Mimo trudnej sytuacji obydwaj chłopcy każdego dnia byli szczęśliwi. Szczęśliwi dlatego, że mogli być razem. Że każdego dnia budząc się, ich oczy mogą zarejestrować tego drugiego. Że chociaż teraz zarząd ich się tak bardzo nie czepia...a na pewno nie tak, jak przedtem.
Louis był cholernie dumny ze swojego chłopaka. To, że Harry nie poddał się i walczy, jest dla Louisa czymś cudownym. Nie musi się martwić, że gdy wróci do domu zastanie płaczącego loczka. No może nie zawsze, bo epizody płaczu Harry'ego nadal się zdarzają, ale Lou wie, że to nie przez jego chorobę. Hazz....on po prostu czasem ma tak, że płacze bez powodu. A wtedy Louis zawsze go mocno przytula i całuje w każde możliwe miejsce, aż chłopak się nie uspokoi. Wtedy zazwyczaj Harry mówi to swoje słodkie "przepraszam" a Louis zawsze się uśmiecha.
Dwudziestojednolatek uwielbiał to. Widzieć, jak Harry jest szczęśliwy. Jak się uśmiecha. Wtedy i na jego twarz wpływa szeroki uśmiech, a on sam wpatruję się w twarz ukochanego tak długo, aż ten mu tego nie przerwie. Wtedy ten również zaczyna patrzeć się na Louisa, a potem macha ręką przed jego twarzą i całuje w usta.
Wspomnienia są cudowne. Zwłaszcza jeśli wspominasz o osobie, którą kochasz nad życie. Ale w tej chwili wspomnienia nie są dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza, jeśli ktoś znów zaczyna Ci dyktować jak masz żyć. Co masz robić. Z kim masz się spotykać...
Znów zaczynasz się smucić. A nerwy Ci puszczają.
- Louis uspokój się! - powiedział stanowczym tonem Paul.
- Do cholery jasnej jakie uspokój się?! Robicie z Harry'ego męską dziwkę! Dopiero co wróciliśmy z ferii, a on ma się już pokazywać z jakąś laską? I potem trafi na okładkę jakiegoś szmatławca?! Weź mi tu nawet nie mów żebym był spokojny, bo zaraz szlag jasny mnie trafi - zaczął krzyczeć Louis, wymachując rękoma. Chłopak miał tego wszystkiego dość. Dopiero co wrócili z odpoczynku, a teraz znów musieli znosić te wszystkie upokorzenia.
Ten tydzień był oderwaniem się od rzeczywistości, która jest bardzo bolesna. Niestety nic nie trwa wiecznie i bardzo miły wypad na narty z Harrym też musiał się skończyć.
- Tak...a co wy tam robiliście, co? Daliście się sfotografować! W sieci jest tyle waszych zdjęć, że aż głowa boli. I wszystkie są jednoznaczne. A poza tym ten filmik....wiesz, co ja musiałem robić, żeby się nic nie wydało! - wrzasnął ich menadżer, siadając na krzesło. - Fani bardzo przeżyli wieść, że jesteś chory, a teraz coś takiego?! Mowy nie ma!
- Bo co mi zrobisz?! - spytał szatyn, wstając z krzesła. - Mam Cię serdecznie dość! - krzyknął, po czym wyszedł z gabinetu Paula, trzaskając drzwiami.
- Louis wracaj tu! - usłyszał krzyk Higinns'a, lecz nie zareagował. Chciał jak najszybciej stamtąd wyjść i pojechać do domu. Teraz bardzo by chciał przytulić się do Harry'ego, pocałować go i o wszystkim zapomnieć..lecz nie miał takiej szansy.
Harry od wczoraj był po drugiej stronie Londynu, a miał przyjechać dopiero za trzy dni. Musiał tam jechać , żeby wszyscy myśleli, że jedzie tam do swojej "nowej dziewczyny" To było tak żenujące. To ciągłe udawanie. Trzy lata męki robi swoje. Chłopcy byli już wykończeni psychicznie jak i fizycznie. To wszystko ich przerastało.
Choroba Louis'a.
Ukrywanie się.
Udawanie, że nic ich nie łączy...to był zdecydowanie za dużo.
Za dużo, jak na dwójkę chłopaków, którzy po prostu się w sobie zakochali, popełniając najgorszy błąd w swoim życiu. Przynajmniej tak twierdzili inni...Dla Louisa i Harry'ego to, że się spotkali i, że się w sobie zakochali było prawdziwą...magią. To było coś wspaniałego. Jeden był szczęśliwy, że ten drugi odwzajemnia uczucia drugiego.
Louis biegł ile sił w nogach, przez długi korytarz, mijając ludzi tam pracujących, którzy patrzyli się na niego z przerażeniem. Po jego policzkach spływały już łzy, a ręce niemiłosiernie się trzęsły. Chłopak chciał jak najszybciej się stamtąd wydostać....tylko tyle teraz chciał.
Schodząc po schodach, a raczej po nich zbiegając potrącił przechodzącą Sarah, którą doskonale znał. Papiery, które ta trzymała wyleciały, a chłopak natychmiast się zatrzymał w celu pozbierania ich.
- Prz...przepraszam - wydukał przez płacz, kucając i zbierając papiery.
- Nic się stało, Lou - powiedziała zbierając resztę kartek papieru, po czym wyprostowała się i uśmiechnęła się do Louisa, lecz jej uśmiech zrzedł gdy zobaczyła w jakim stanie jest jej kolega. - O matko...Louis, co się stało? - spytała przerażona widokiem chłopaka. Ten tylko przetarł policzki, uśmiechając się lekko.
- Nic takiego - wyszeptał, spoglądając w stronę wyjścia.
- A więc Harry to nic takiego? - spytała, opierając się balustradę patrząc się wyczekująco na chłopaka. Ten tylko spojrzał na nią, oczami zaszklonymi od płaczu. Dziewczyna doskonale wiedziała o tym, że Louis i Harry są razem. W końcu pracowała dla Modest.
- Sarah...proszę Cię. Doskonale wiesz, że kocham Harry'ego, ale to i tak nic nie zmieni, bo wy nam tego zabraniacie - powiedział trochę głośniej, po czym ugryzł się w język. Dziewczyna jako jedyna była tą, którą Louis lubił z zarządu. - Przepraszam...ale, już nie daje rady. Wybacz. - wyszeptał przeprosiny. Nagle zakręciło mu się przed oczami. Głowa zaczęła mu pulsować, a tętno wzrosło. Jego oddech stał ciężki...ledwo co łapał powietrze -Muszę iść...
- Dozobaczenia - krzyknęła za chłopakiem, gdy ten zszedł ze schodów. Dziewczyna chciała go zatrzymać, ponieważ widok, który przed chwilą widziała był lekko przerażający, zwłaszcza, że Louis był chory.
- Louis! - obydwoje usłyszeli krzyk. Odwrócili się i obydwoje zobaczyli Paula, który stał na schodach i nie miał zbytnio to miłego wyrazu twarzy. - Louis to jasnej cholery wracaj tu, bo jeśli nie, to mogę Cię zniszczyć to tego stopnia, że się już nie pozbierasz! - wrzasnął ostrzegawczo, grożąc chłopakowi.
- Mam Cię gdzieś, rozumiesz! - wrzasnął wybiegając z budynku. Biegł do swojego samochodu nie zatrzymując się, ponieważ dokładnie wiedział, że Paul biegnie za nim. Nagle poczuł jak ktoś chwyta go za ramię i nim potrząsa.
- Masz to zrobić! - krzyknął mężczyzna patrząc się na chłopaka, który się rozpłakał. - Nie jesteś mężczyzną, wiesz?! Jesteś ciotą! - wrzasnął, a Louis popatrzył się mu w oczy.
- Przynajmniej ja walczę o miłość i nie wstydzę się tego kim jestem...bo to właśnie dzięki Harry'emu stałem się tym kim się stałem i jestem mu za to wdzięczny i będę do końca - powiedział spokojnie, lecz to co działo się w wewnątrz niego nie dało się opisać słowami.
Było mu niedobrze. W głowię się kręciło, a z nosa puściła się krew.
- Boże, Louis, co Ci jest? - spytał przestraszony Paul, patrząc się na chłopaka.
- Nic...daj mi teraz odejść, proszę...- wyszeptał, nie czekając na odpowiedź. Odszedł od Paula, kierując się w stronę swojego auta. Wszedł do niego zamykając drzwi, po czym położył dłonie na kierownicy, a sam wybuchnął niekontrolowanym płaczem. Nie miał siły na nic...
Po chwili wyprostował się i spojrzał w lusterko. Natychmiast zaczął szukać jakiś chusteczek aby powycierać krew spływającą po jego brodzie.
Gdy je znalazł, starł krew i wytarł policzki, które były czerwone. Wziął kilka głębokich wdechów, po czym zdecydował się odpalić silnik. Gdy to mu się udało. Wyjechał na ulicę, skręcając w prawo.
Przez chwilę myślał, że będzie dobrze. Dojedzie do domu, położy się na łóżku i cierpliwie będzie czekać na Harry'ego. Lecz wszystko runęło, jak domek z kart, gdy chłopak zobaczył dziewczynę z koszulką z ich zdjęciem. Widniał tam napis :
"I ship bullshit"
Gdy tylko to zobaczył jego oczy, po raz kolejny tego dnia się zaszkliły, a po chwili po jego policzkach znów zaczęły spływać łzy. Z minuty na minutę było ich coraz więcej. Lecz tym razem Louis nie przejmował się nimi. Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu.
Nagle zakręciło mu się w głowie, jego ciało zrobiło się jak z waty, serce zaczęło walić jak opętane, a przed oczami zrobiło mu się ciemno. Puścił na chwilę kierownicę. Po chwili poczuł silne szarpnięcie, a to co jego oczy zarejestrowały jako ostatnie to białe światło, które podrażniło jego źrenice. Potem zapadła cisza. Śmiertelna cisza...
Hejka,
OdpowiedzUsuńrozdział nie jest aż tak znowu krótki, dla mnie w sam raz :) A propo niego to jest WSPANIAŁY!!! Ale to już wiesz. Wydaje mi się czy Lou będzie miał, wypadek... Boże... oby nie, bo i tak już wraz z Hazzą wystarczająco wycierpieli. Jeju tak cholernie mi ich szkoda. Ludzie są tak strasznie podli, fałszywi, nieszczerzy i nie patrzą na cudze nieszczęście. :( Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału... Serdecznie pozdrawiam i życzę dużooooooooooo weny :D
Cześćć... rozdział jest cudowny <3 Normalnie kocham twoje opowiadanie.. Mi się też wydaje, tak jak dziewczynie wyżej, że Lou będzie miał wypadek. Cholera! Jeśli tak to niech to będzie jakaś minimalna stłuczka i niech na razie nie ginie!!! Jejciu! Czekam na kolejny.. Buziaki i pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńpycia
Błagam, on nie może umrzeć!!! To takieee smutnee:( Masz talent do pisania opowiadań i z niecierpliwością wyczekuję następnego rozdziału jak i nowego bloga:)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział!!! Błagam tylko, zrób coś aby Lou nie umierał! Proszę...to nie może tak się skończyć....Czekam na następny ;3
OdpowiedzUsuńWow! Dziewczyno ty to masz talent do pisania! Z całego serca ci go zazdroszcze! No nie wiem..powinnaś książkę wydać, czy coś ;D A blog jest zajebisty tak samo jak ten rozdział. Boje się tylko, że louis umrze. No ale cóż....no dobra, nie cóż, bo tak nie może być! Ale jak już tak bedzie to przynajmniej żeby epilog nie był taki bardzo smutny ;)
OdpowiedzUsuń